czwartek, 22 marca 2012

Czerwone jest szybsze!!!

W poprzednim wpisie nieśmiało pochwaliłem się nowym rowerem, teraz poświęcę mu więcej uwagi. Przedstawiam Wam bohatera dzisiejszego wpisu:

Manfred

Podejmując wyzwanie tri wiedziałem, że będę musiał zainwestować w szosówkę. Założenia były 3:

  • rower ma być nowy
  • w ramach założonego budżetu mieć najlepszy możliwy stosunek cena/jakość
  • ma być rozwojowy, w rozumieniu baza do modernizacji

Jako że większość moich dotychczasowych przygód rowerowych była związana z mtb/xc, w temacie wyboru odpowiedniego roweru potrzebowałem pomocy. Niestety, w mojej rodzinnej miejscowości zdecydowanie brakuje porządnego sklepu rowerowego. Udałem się więc w jedyne słuszne, moim zdaniem, miejsce - do sklepu Pana Andrzeja w Głuchołazach. 

Po krótkiej rozmowie, wypracowaliśmy kilka opcji, każda ciekawa i spełniająca założenia. Miałem nad czym myśleć. Po kilku dniach spędzonych na czytaniu opinii oraz testów sprzętu kolarskiego, śledzeniu popularnego portalu aukcyjnego oraz czytaniu forów, ponownie udałem się do sklepu. Na tym etapie dokonałem już wstępnego wyboru, potrzebowałem tylko jego uwiarygodnienia. Czekając na swoją kolej, przechadzałem się po sklepie. Tu pozwolę sobie na małą dygresję - jest to miejsce bardzo ciekawe, małe, można powiedzieć że zagracone. Ciężko się po nim poruszać żeby czegoś nie potrącić, rowery za kilkaset zł obok rasowych ścigantów za kilkanaście tysięcy. Sprzęty na stojakach, na ścianach, podwieszone pod sufitem - chaos. To właśnie w tym nieładzie dostrzegłem śliczną czerwoną ramę, której wcześniej nie było. Do głowy przyplątał mi się taki oto obrazek:

Fokker Dr.1 Czerwonego Barona

Przyjrzałem się dokładnie, pomacałem, pytam. Wszystko super, rowerek elegancja-francja, ale nie spełnia jednego z założeń - przekracza mój budżet. Rozsądek podpowiadał - "To ma być pierwszy rower szosowy! Nawet nie wiesz czy Ci się ten Twój cały triathlon spodoba. Bez sensu wydawać kasę! Pomyśl!!". Ściągnęliśmy rower z sufitu, przymierzyłem się, przejechałem kilkaset metrów, nie zastanawiałem się dłużej. "Biorę!"

To było niemal 4 miesiące temu. Śnieg, zima, stłuczka samochodem, krótkie dni, narty, wszystko na nie. Manfred został w sklepie. Katowałem rowerki stacjonarne, a kiedy tylko aura pozwalała to górski. Z utęsknieniem czekałem na dłuższe i cieplejsze dni. 

Nareszcie!!

Pierwszy naprawdę ciepły dzień oznaczał ponowną wizytę w Głuchołazach. Odebrałem sprzęt, dostałem gratisa i szybko do domu, zmiana ubrania i hop na rower! Początkowe metry były dzikie, krótsza baza kół niż w "góralu" i inne kąty ramy powodowały że rower wydawał się nerwowy. Sztywna rama i brak amortyzacji tylko potęgował te wrażenia. Miałem uczucie, że Maniek mści się za miesiące spędzone na haku pod sufitem. 


Na obwąchanie z szosówką wybrałem drogę o stosunkowo niewielkim natężeniu ruchu i w miarę gładkim asfalcie. Musiałem niemal na nowo nauczyć się jeździć na rowerze, ale już po kilku kilometrach wiedziałem, że dokonałem słusznego wyboru. Oswoiłem się nieco z nowym nabytkiem i po godzinie wróciłem zadowolony do domu. Wracając cyknąłem jeszcze sweet focie na blogaska:

Der Rote Kampfflieger, po naszemu Czerwony Baron, aka Maniek

Kładąc się spać, już wiedziałem gdzie wybiorę się w pierwszą dłuższą trasę. W końcu miałem ją w głowie od ponad 2 miesięcy, ale o tym w kolejnym wpisie.

Stay tuned!

Ł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz